Hipisi PRL-u

Czy polscy hipisi tworzyli kontrkulturę wobec oficjalnej kultury PRL-u? Czy była to tylko jedna z subkultur? Czym różnił się polski ruch hipisowski od tego na Zachodzie? Co inspirowało artystów z nim związanych? Czy długie włosy i barwny strój były tylko naśladownictwem mody? W sobotnie popołudnie w Pałacyku Kasyno w Podkowie Leśnej spotkali się sympatycy i legendy polskiego ruchu hipisowskiego, by powspominać i podyskutować nad zjawiskiem hippizmu w czasach PRL.
 
Kiedy na Zachodzie pod koniec lat ’60 młodzież masowo protestowała przeciwko władzy, konsumpcyjnemu stylowi życia i kultowi pieniądza oraz wojnie w Wietnamie, za żelazną kurtyną młodzież krajów demokracji ludowych przykładnie i zgodnie z wytycznymi władz budowała swoje ojczyzny. Tak przynajmniej miało to wyglądać oficjalnie, choć właśnie pokolenie urodzone tuż po wojnie zaczęło weryfikować polityczną propagandę z rzeczywistością. - To był czas, kiedy zupełnie nie było wiadomo, co się dzieje w świecie, jakimi on prawami się rządzi, co znaczy kultura zachodnia. W moim odczuciu nie możemy się ustawiać wobec tego, co działo się poza Polską, bo byliśmy odcięci i zamknięci – mówił Mirosław Chojecki, działacz opozycji w PRL-u.
- Pokolenie urodzone po ’45, czyli po ogromnej wojnie, dostaje komunikat, że wszystko, co złe - już było, że żyjemy na najlepszym ze światów. W szkole i w domu mówili nam o tym. W gazetach czytaliśmy, że wszystko jest wspaniale. Jednocześnie  to pokolenie było niezwykle populistyczne, miało bardzo jasno określone prywatne cele - skończyć na studia, zdobyć zawód, ewentualnie wyjechać zagranicę. I nagle następuje ogromne rozczarowanie na co, moim zdaniem, nakładają się też przeżycia roku ’56. Okazuje się, że ten świat nie jest taki, jak obiecywano. To pokolenie dojrzewa do tego, że realizacja „małej polskiej stabilizacji” jest niemożliwa, bo wokół jest kłamstwo – konstatuje Jan Lityński, polityk, matematyk, działacz opozycji w czasach PRL.

Polscy hipisi przed ’68
 
Idea ruchu hippisowskiego dotarła za żelazną kurtynę z przedrukami prasy zachodniej w tygodniku „Forum” w 1967 r. Polska młodzież natychmiast, choć nie masowo, podchwyciła lansowany na Zachodzie styl życia i idee ruchu hipisów, trochę na swój, rodzimy spsób, manifestując niechęć do peerelowskiej szarzyzny i nudy kolorowym, nieformalnym strojem czy nieakceptowaną przez instytucje i szkoły u płci brzydszej modą na długie włosy.
Ale jak twierdzi Kamil Sipowicz - autor książki "Hipisi w PRL-u" (2008) (filozof, historyk,  artysta, prywatnie związany z Olgą Jackowską - KORĄ -przyp. red.) - pierwsi polscy hipisi pojawili się wcześniej, choć trudno ustalić, kiedy dokładnie. Taką ikoną polskich hipisów był obecny na spotkaniu Marek Garztecki - współtwórca polskiego ruchu kontrkulturowego w połowie lat 60. XX w., publicysta, działacz społeczno-polityczny.
- Obecny tu Marek Garztecki (Turek) opowiadał, jak w ’67 pobiła go milicja obywatelska. Opowiedział wtedy o tym swoim przyjaciołom, którzy byli zdziwieni, że w Polsce MO kogokolwiek bije. Prawdziwi hippisi z ruchu kontrkulturowego znacznie wcześniej doświadczyli tego, że nie ma czym oddychać. Oczywiście rok ’68 był bardzo ważny, ale najmniej dla kontrkultury. Kontrkultura w czystym znaczeniu zaczęła się trochę wcześniej. Z tego co wiem, w Polsce ruch hippisowski powstał samorzutnie. Ludzie, którzy, go założyli: Milo (Milo Kurtis założyciel Grupy w Składzie. przyp. red.), Turek  w ogóle nie wiedzieli o tym, co się dzieje na Zachodzie. Post factum przeczytali artykuły w „Forum”. Można chyba mówić o metafizycznym zeigeiście  (duchu epoki – przyp. red.), który się unosił nad całym światem. Wielu ludzi było zdziwionych po przeczytaniu tej książki, że hippisi byli w Polsce tak wcześnie. Ja sam byłem zdziwiony tym, że w ZSRR byli hippisi, że w ’67 i ’68 roku odbywały się wielkie zloty hippisowskie na Łotwie. Ten pierwotny ruch hippisowski sprzed ’68 jest mało znany – twierdził Kamil Sipowicz.

Rok ‘68  i trochę później
 
Początkowo w ruchu hippisowskim na Zachodzie władze demoludów widziały przejaw upadku kapitalizmu. Polska PZPR także, aż do marca ’68 r., gdy studenci masowo zaprotestowali przeciw polityce antysemityzmu i politycznemu kłamstwu i zniewoleniu.
- W ’68 młodzi ludzie spopularyzowali hasło „prasa kłamie” w tym sensie, ze w życiu publicznym nie obowiązuje prawda. Moim zdaniem bunt polityczny, jak i bunt hippisowski połączyło domaganie się prawdy  – mówi Jan Lityński .
- Bardzo ważne były wydarzenia polityczne ’68 r. To był punkt wyjścia, w którym jako społeczeństwo zrozumieliśmy, że nie mamy czym oddychać  – dodał Mirosław Chojecki, działacz opozycji w PRL-u.
Po roku ‘68 hippisami zaczęła interesować się Milicja Obywatelska, a oficjalna młodzieżowa prasa (Sztandar Młodych) rozpoczęła propagandowy atak, przedstawiając hippisów jako społecznych degeneratów i wyrzutków, zaślepionych amerykańską modą.
- Z mojej osobistej perspektywy, wykładowcy subkultur młodzieżowych, wygląda to tak: jeśli człowiek raz dostanie po głowie za długie włosy od policjanta, jeśli z powodu ubioru i długich włosów człowiek jest systematycznie zamykany „na dołku”, jeśli cała grupa młodzieży, która systematycznie była prześladowana metodami milicyjnymi i to znosiła i poddawała się temu wielokrotnie, to już nie było to naśladowanie mody i manifestacja wyglądu. To było po coś. To była manifestacja stosunku do otaczającej rzeczywistości – twierdził Marek Garztecki.

Od jesieni 1969 r. Partia poprzez Służbę Bezpieczeństwa zaczęła inwigilować środowiska hippisowskie. Zaczęły się aresztowania pod różnymi  pretekstami i przetrzymywanie w areszcie po kilka tygodni lub miesięcy, nie licząc aresztowań za uchylanie się od służby wojskowej. Wykorzystywano przy tym zarzuty o szerzenie narkomanii.
- Dzisiaj wyglądamy na jedno pokolenie, natomiast w tamtych czasach 2-3 lata różnicy wieku stwarzały zupełnie inną perspektywę. W marcu ’68 miałem 13 lat i pisałem w dzienniczku list, który nam dyktowali nauczyciele do rodziców, żeby uważali co dzieci robią w czasie wolnym od szkoły ze względu na chuligańskie wybryki w okolicach uniwersytetu. Obecny tu Marek Garztecki nazywany Turkiem był dla mnie autorem artykułów w miesięczniku "JAZZ", piszącym o nieznanej mi undergroundowej zachodniej muzyce rockowej, który otwierał moją wyobraźnię na pewne przestrzenie artystyczne, które chciałem poznać. Czy najpierw bili hippisi, czy najpierw był marzec? Strasznie trudno to powiedzieć. Dla mnie, mimo że miałem 13 lat, doświadczenie marca było bardzo silne, ale może dlatego, ze jednocześnie słuchałem piosenek Boba Dylana i pewien model wolności zarysowany w pieśniach folkowych nakładał się na moje wyobrażenie o studentach walczących o wolność w Polsce – wspomina Piotr Bratkowski – poeta, krytyk literacki i pubklicysta. – Czy to była kontestacja polityczna, czy nie? W roku ’72 w liceum zostałem tuż przed majem zawieszony w prawach ucznia. To było liceum im. Poniatowskiego w Warszawie. Zawieszono mnie i trzech innych kolegów przed 1 maja, po to żebyśmy nie poszli na pochód, do uczestnictwa w którym na ogół przymuszano. Natomiast w tym przypadku nie chciano naszej obecności, bo nasz bunt przeciwko rzeczywistości przekładał się na hippisowski image, który mógłby naszą szkołę skompromitować w oczach władzy – opowiadał.
Jednak dla wielu uczestników tego panelu dyskusyjnego ruch hipisowski nie miał nic wspólnego z polityką. – Nas nie obchodziło to, co robi władza i jak zakłamany tworzy świat. Myśmy mieli świat własny, daleki od polityki. Jeździliśmy w Bieszczady, ubieraliśmy się kolorowo i swobodnie, muzykowaliśmy i to nam wystarczyło – mówił jeden ze słuchaczy.

Czy to była kontrkultura, czy subkultura?

Polscy hippisi zakładali komuny, żyli wspólnie i dzielili zarobki na utrzymanie. Organizowali też letnie zloty. Przyjęło się, że każdy nosił przy sobie odpis wiersza Skowyt Allena Ginsberga (lidera kontestacyjnego ruchu beat generation, proroka pokolenia hipisów, Żyda, ostentacyjnego homoseksualisty w czasach, gdy było to jeszcze bardzo źle widziane, jednego z największych poetów XX wieku – przyp. red.)i odczytywał go przynajmniej raz dziennie. Od hipisów z Zachodu polscy hipisi nie przejęli wolnego seksu, chociaż związki wśród nich były znacznie luźniejsze. Narkotyki miękkie marihuana i haszysz, które miały poszerzać świadomość, długo pozostawały poza ich zasięgiem, choć zastępowano je specyfikami pozyskiwanymi z dostępnych leków.
Czy ruch hipisowski  w Polsce był odmianą kontrkultury powstałej przeciwko oficjalnemu nurtowi kultury akceptowanej przez PRL?
- Przypominam sobie ostatni rozdział książki "Drogi kontrkultury". (1975). Ruch ten, tak  jak tam został tam opisany – ma słabą rację bytu w Polsce. Ważny jest tu punkt odniesienia, który istniał w kulturze zachodniej – beckground (tło) kultury mieszczańskiej. U nas tego nie było. Gdyby literalnie traktować pojęcie kontrkultura w odniesieniu do spraw polskich, to kontrkultura polska powinna być skierowana przeciwko kulturze chłopskiej. Czy tak było? Raczej nie. Jeśli miała być kontrkultura sensu stricte, to powinna być skierowana  przeciwko kościołowi. A tymczasem kościół był przytułkiem i przyczółkiem tej polskiej kontrkultury. A więc może była ruchem politycznym, skierowanym przeciwko systemowi, który kulturę traktował wyłącznie jako narzędzie propagandy? – rozważał znany socjolog i publicysta Mirosław Pęczak.
- Ja pochodzę z małego miasteczka. Z tej perspektywy wyglądało to inaczej. Walczyło się o to, by maksymalnie zapuszczać włosy w szkole, by nie obcięto ich w maju, bo wtedy była szansa, że w sierpniu będą długie. Zrzucało się też obuwie z końcem czerwca. Ja na bosaka chodziłem przez dwa miesiące. Także do kościoła, co niedzielę pod schody do klasztoru we Wronkach. Z krzyżem na piersiach jako prawie hipis, zbuntowany, ale w środku kościoła. Pamiętam, że kiedyś wracałem z tego kościoła,  z krzyżem na piersiach i nagle jakaś starsza pani złapała mnie za rękę i pocałowała w tę rękę. Ja mówię „Chryste Panie, co pani robi?!” A ona „Bo ty chłopcze tak ten krzyż nosisz…” Takie było pomieszanie materii. We wrześniu pojechałem do liceum i nagle okazało się, że w kiosku w Szamotułach jest miesięcznik "JAZZ". Tak klocek po klocku budowała się świadomość kontrkultury, potem spotkałem przyjaciół założyliśmy jakieś kółko poetyckie, potem kabaret, w końcu teatr studencki. Kontrkultura budowała się od indywidualnego sposobu bycia do zachowań zbiorowych - stwierdza Rafał Grupiński, polityk, historyk i animator kultury, a od 2007 r. sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
- Na początku lat ’90 zmarły wkrótce potem Jan Walc napisał w legalnym wówczas piśmie PULS ważny tekst "Buddenbrookowie i hippisi," w którym postawił tezę, wspominając czasy drugiego obiegu wydawniczego w PRL-u i szeroko pojętego środowiska opozycyjnego lat 70. i 80., że tam doszło do dziwnego spotkania, do którego w ogóle nie powinno dojść. Spotkali się ludzie, którym chodziło o całkiem różne sprawy. Buddenbrokowie, czyli Kuroń, Michnik, którzy chcieli budować struktury społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego i hipisi (tym określeniem nazwał Jan Walc m.in. Allena Ginsberga  tłumaczonego w prasie drugoobiegowej) m.in. Antoni Pawlak, ja. Myśmy się, według Walca, podłączyli  pod środowisko antykomunistyczne, nie chcąc wcale przebudowy społeczeństwa, ale w imię pojmowanej wolności jednostkowej. Czy tak było naprawdę. Dziś nie potrafię sobie na to odpowiedzieć – konstatuje Piotr Bratkowski.
- Osobiście jestem przeciwnikiem słowa kontrkultura. W moim odczuciu z badań nad subkulturami, lat 20, 30, 40 wynika, że pojęcie to underclass, (under=sub= pod, - przyp. red.) oznacza, że podkultury wywodziły się z klas niższych. Kiedy się pojawiła subkultura midleclass (klasa średnia), to wymyślono słowo kontrkultura. Ja myślę, że wobec  hipisów, potem punków, a poprzednio big-beatowców pełnoprawne jest określenie subkultura. Dziś według mnie niedoceniony jest element buntu hipisów przeciwko ówczesnej rzeczywistości, a przeceniana jest sprawa wyjątkowości hippisów. Była to po prostu subkultura – stwierdził Marek Garztecki, jeden z pierwszych polskich hipisów.

Grupa w Składzie i inni - muzyka pokolenia hipisów
 
Pokolenie hipisów kojarzone jest z muzyką  undergroundową,  folkową, eksperymentem wokalnym i instrumentalnym, z konceptualizmem w  sztuce. Amerykański mit dzieci-kwiatów znalazł echa w polskich piosenkach. Nieśmiertelnym przebojem stała się piosenka Czesława Niemena Dziwny jest ten świat, która doskonale ujmowała stosunek młodego pokolenia do otaczającej rzeczywistości. Mówiła o ludziach dobrej woli i wierze w to, że można zniszczyć nienawiść, czyli była polską wersją szeroko pojętej ideologii hipisów (miłość do bliźniego i natury oraz tolerancja). Niemen obdarzony niezwykłym głosem, eksperymentował muzycznie. Kwiaty we włosach potargał wiatr śpiewały Czerwone Gitary, a Maryla Rodowicz zachwycała się „kolorowymi wozami”.

Ale polska muzyka hipisowska miała też nieco inne improwizacyjno-eksperymetalne oblicze. Pojawiła się wraz z zespołem Grupa w Składzie założonym w 1972 r. w Ożarowie, w pierwszej komunie hipisowskiej przez obecnych na spotkaniu Milo Kurtisa (urodzonego w Grecji polskiego perkusisty i multiinstrumentalisty, członka pierwszego składu zespołu Voo Voo, współzałożyciela zespołu Maanam, obecnie lidera grupy Drum Freaks – przyp. red.) Jacka Malickiego (Krokodyla)  jednego z pierwszych polskich hipisów - mieszkańca Podkowy Leśnej. Zespólł tworzyli także Andrzej Kasprzyk i Andrzej Turczynowicz. Do dziś jest to legenda polskiej awangardy muzycznej, o której nie przeczytamy w żadnym muzycznym leksykonie. Grupa ta grała zróżnicowaną muzykę, opierającą się głównie na dużej ilości improwizacji, tzw. intuicyjną, eksperymentalną. Intuicja zastępowała muzyczne wykształcenie i, czasami, umiejętności.
Grupa w Składzie zagrała koncert w Pałacyku Kasyno z okazji inauguracji nowego cyklu POLA WIDZENIA. Nazwa zespołu powstała zgodnie z duchem  modnego wówczas konceptualizmu. Jej założyciele, zgłaszając zespół na Festiwal w Kaliszu w ’73 r. w formularzu nadesłanym przez organizatorów przeczytali w jednej z linijek tekstu zwrot „zgłaszamy do konkursu grupę w składzie…”  - Pamiętny moment, kiedy Milo usłyszał, wpiszmy po prostu tę nazwę, powinien przejść do historii konceptualizmu, o którym wówczas niewiele nawet słyszałem – mówił Jacek Malicki (Krokodyl).
Zespół reaktywował się zainspirowany książką Kamila Sipowicza Hipisi w PRL-u i ponownie zadebiutował 3 grudnia 2008 r. roku w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, przy okazji prapremiery filmu dokumentalnego Irka Dobrowolskiego „Spalony" o artyście Jacku Wilewskim.
W Podkowie Leśnej Grupa w Składzie zagrała w składzie: Jacek Malicki – gitara, Zdzisław Piernik – tuba, Milo Kurtis – instrumenty perkusyjne.
Dyskusję o polskim ruchu hipisowskim wzbogaciły filmy Andrzeja Titkowa „Sposób bycia” z 1975 r. i „Do Młodości” z 1974 r.
 
Polub nas na Facebook
Zobacz galerię: Hipisi PRL-u