Większość z nas zdecydowanych zamieszkać (lub pozostać) w Milanówku, jeszcze w ubiegłym wieku godziła się z faktem, że idąc z wizytą czy jadąc do pracy w Warszawie, należało brać buty na zmianę, bo te w których przeszliśmy 100 m ulicami Milanówka wstyd było pokazać. Właściciele samochodów musieli dbać o dobre relacje z sąsiadami na wypadek konieczności wypychania pojazdów tonących w błocie. Godziliśmy się z tym, bo sąsiedni Grodzisk, czy Brwinów nie wyglądały lepiej, a nie miały niepowtarzalnego milanowskiego klimatu. Ale lata minęły, mamy już wiek XXI, co nasi sąsiedzi zauważyli, a my jakby trochę mniej…

Władze milanowskie, już tradycyjnie, zamiast systematycznie dbać o nadążanie za rozwojem cywilizacyjnym, wzrostem wymagań i aspiracji mieszkańców, uznają, że równe drogi, to „dobro rzadkie”, którego „udostępnianie” mieszkańcom jest dla władzy narzędziem rządzenia, wręcz „rządu dusz”, obietnic dla złaknionych, nagradzania spolegliwych, niczym torba cukierków.

Wielokrotnie ludzie myślący o mieście jako dobru wspólnym zwracali uwagę na konieczność stworzenia jednolitego schematu komunikacyjnego miasta, który obiektywnie określiłby hierarchię ważności poszczególnych dróg w całym systemie. Byłoby to podstawą do planowania inwestycji drogowych wg. racjonalnych reguł niezależnych od lokalnych nacisków, preferencji: „kto głośniej” i innych poza formalnych okoliczności. Takiej hierarchii ważności dróg w Milanówku nikt nie opublikuje z dwóch powodów: po pierwsze – brak nam fachowców, którzy byli by w stanie ją określić, a po drugie – nawet gdyby się znaleźli, to władza straciłaby to narzędzie, o którym wspomniałem powyżej.

Tak więc na co dzień decyzje inwestycyjne zapadają w bliżej nieokreślonych okolicznościach: jako premia dla radnego, jako bonifikata dla zaradnego, jako przypadek…

Gra nabiera rumieńców, gdy zbliżają się wybory. Tu zaczyna się polityka. Przypominam definicję polityki: sztuka zdobywania i utrzymywania władzy – tylko tyle i aż tyle.

A jak usiłuje zdobywać władzę przeciętny kandydat na burmistrza?  Obiecuje, opowiada o swojej sprawności i doświadczeniu w zdobywaniu pieniędzy. Nowi kandydaci, bliżej nieznani wyborcom, bazują na wierze i wyobraźni – jeśli potrafią je obudzić zgrabnymi tekstami, wyglądem i prezencją. Kandydat, który jest „recydywistą” i już dał się poznać jako burmistrz musi prowadzić bardziej skomplikowaną grę: jak wykręcić się z niespełnionych obietnic (np. metodą kobiecą: obiecywałam jako kandydatka - osoba prywatna, a teraz jestem burmistrzem, osobą urzędową – więc jako burmistrz nie muszę odpowiadać za prywatne obietnice), jak przeformułować niepowodzenia tak, aby wyglądały jak sukces (np. nie odbudowałam Centrum Kultury, ale uzyskałam zgodę na jego rozbiórkę, wprawdzie zamknęłam basen, ale mam trzy alternatywne projekty zagospodarowania terenu po basenie, nie wyremontowałam zbyt wielu ulic, ale mam przygotowane kilkanaście projektów), jak pozyskać nowych zwolenników na miejsce tych, którzy po czterech latach nie dadzą się złapać na te same obiecanki.

I tu docieramy do sedna tego, jak przekuć powszechne pożądanie „dobra rzadkiego” jakim w Milanówku są równe drogi, w narzędzie utrzymania władzy, która już straciła wszelkie walory społecznej użyteczności. Jedną z metod jest odwołanie się do prymitywnych (często aspołecznych) wyobrażeń ludzi o prawie do współdecydowania o wszystkim w imię demokracji, zwłaszcza jeśli współgra to z interesem osobistym. W praktyce jest tak: nie mamy fachowców od budowy dróg (kilka refleksji o sytuacji w milanowskim Referacie Technicznej Obsługi Miasta – poniżej), więc robimy konsultacje społeczne na temat usytuowania progów spowalniających, znaków drogowych i rodzajów nawierzchni dróg zgodnie z hasłem: „decydujmy razem”. Skutek jest oczywiście do przewidzenia – nie przemyślane inwestycje, bałagan w organizacji dróg. Gdy zbliżają się wybory samorządowe robi się ciekawiej: rzutem na taśmę należy zrealizować choć niektóre zobowiązania – czasu coraz mniej. Sygnał dany przez p. Burmistrz, że „wsłuchiwać się” będzie w głosy mieszkańców, uruchomił mechanizmy dalekie od jakiejkolwiek demokracji i samorządności. Obudziły się upiory partykularyzmu, kolesiostwa i egoistycznych żądań ad-hoc tworzonych grup interesów, które bez zahamowań usiłują wyrwać, co się da, licząc na brak spójnej koncepcji (widoczny od trzech lat) nerwowość przedwyborczą burmistrza i radnych. Zapomina się, że demokracja bezpośrednia ma nie  tylko wady jako system społeczny ale jako narzędzie do tworzenia projektów technicznych stanowi katastrofalne zagrożenie. Kto odważy się mieszkać w domu zaprojektowanym metodą głosowania przez obywateli uprawnionych do głosowania bez względu na wykształcenie?

Do tego trzeba fachowców (w przypadku dróg - w dziedzinie transportu drogowego, budownictwa, architektury, urbanistyki) – a nie decyzji politycznych podejmowanych pod presją walki wyborczej. Niestety, z tym jest coraz gorzej. Jakie działania podejmuje się, żeby „usprawnić” Referat TOM pisałem niedawno (http://www.obiektywna.pl/Milanowek/czy-herbata-staje-sie-slodsza-od-mieszania). A jak jest z fachowością pracowników? Dla stanowiska Inspektor ds. drogowych i obsługi procesu inwestycyjnego kiedyś (1.12.2015) stawiano wymagania: wykształcenie wyższe techniczne, preferowane o profilu drogowym, minimum 3 letni staż pracy w tym 2 letnie doświadczenie zawodowe na stanowisku kierownika robót, kierownika budowy, inżyniera budowy lub inspektora nadzoru inwestorskiego z zakresu infrastruktury komunikacyjnej lub 2 letnie doświadczenie na stanowisku urzędniczym odpowiedzialnym za zarządzanie i sprawowanie nadzoru nad infrastrukturą drogową, znajomość ustaw w szczególności: Kodeksu postępowania administracyjnego, Prawa budowlanego z aktami wykonawczymi, Prawa zamówień publicznych, ustawy o drogach publicznych i akty wykonawcze, ustawy o samorządzie gminnym, ustawy o finansach publicznych, Kodeksu cywilnego w części dotyczącej umów, ustawy o ochronie danych osobowych, ustawy o dostępie do informacji publicznej, rozporządzenia w sprawie instrukcji kancelaryjnej (zatrudniony Konrad Gąsiorowski – wykształcenie techniczne).

Dziś (od 31.08.2017) mamy: Inspektor ds. transportu i utrzymania infrastruktury drogowej wykształcenie wyższe, preferowane wyższe techniczne, co najmniej trzy lata stażu pracy (umowa o pracę), znajomość ustaw, w szczególności: ustawy o transporcie drogowym, ustawy o transporcie publicznym, ustawy Prawo budowlane i akty wykonawcze, ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, ustawy Prawo zamówień publicznych, ustawy o finansach publicznych, Kodeksu postępowania administracyjnego, ustawy o samorządzie gminnym, ustawy o pracownikach samorządowych, ustawy o dostępie do informacji publicznej, ustawy o ochronie danych osobowych (zatrudniony Aleksander Osiadacz – wykształcenie ekonomiczne). Jest jeszcze w TOM inspektor ds. przygotowania i realizacji inwestycji, p. Dorota Niedzielska – wykształcenie techniczne, ale wnioskując z informacji podanych w BIP Milanówka, przyjęta wg wymagań dla stanowiska Inspektor ds. transportu i utrzymania infrastruktury drogowej (?!).

„Wniosek” Społecznego Komitetu Budowy Drogi, skierowany 7 marca 2018 r. do przewodniczących Komisji Budżetowej i Komisji Praworządności (?) Rady Miasta, pomijając fakt, że formalnie nie spełnia kryteriów inicjatywy uchwałodawczej zgodnie ze statutem Rady Miasta  i par. 13 Regulaminu RM, jest festiwalem postulatów typu: im zabrać i dać NAM, bo NAM się należy! Bez szacunku dla racjonalności, żadnych zahamowań i cienia poczucia wstydu – bo jeśli władza nawet nie udaje lojalności wobec wyborców, to liczy się tylko to, co sami wywalczymy! Jeśli teraz z kolei, ci „spychani z drogi” utworzą własne komitety, jesteśmy w dżungli, gdzie nie mają znaczenia plany, uchwały, a liczy się tylko rozpychanie łokciami.

Mam tylko nadzieję, że większość milanowian nie da się wciągnąć w brutalną walkę przedwyborczą, a kandydaci do władzy zrozumieją, że nie zostaje się burmistrzem metodą konfliktowania ulicy przeciw ulicy, w myśl zasady dziel i rządź, a radni – przez włączanie w takie konflikty. Normalni mieszkańcy chcą na co dzień stabilności, porządku, przewidywalności i transparentności sprawowania władzy. Pragną zaufania, że podejmowane  decyzje wydatkowania publicznych pieniędzy są oparte na fachowej wiedzy i dbałości o wspólny interes mieszkańców, a nie rządzenia poprzez „komitety rewolucyjne”, „rady robotnicze”. W przeciwnym razie, w koszty kampanii wyborczej w Milanówku trzeba będzie wliczyć koszty finansowe i społeczne nieprzemyślanych inwestycji. Koszty, które poniesiemy my wszyscy mieszkańcy (płacący podatek) dla profitu zorganizowanej grupy, prawem kaduka roszczącej sobie prawo do decydowania za przyzwoleniem władz samorządowych, gotowych podlizywać się tym, co prężą muskuły.

Pamiętam, jak 4 lata temu w czasie wyborów burmistrza w Milanówku, ciszę przedwyborczą (w sobotni wieczór przed niedzielą wyborczą) na mojej ulicy zakłócały spychacze i walec drogowy, do późnych godzin nocnych, abym rano mógł gładkim chodnikiem pójść do lokalu wyborczego i oddać głos na burmistrza, któremu to zawdzięczam. Ale to był „mały Pikuś” w porównaniu z tym, co nas czeka w roku 2018, jeśli pozwolimy na eskalację roszczeń i „deal’i” przedwyborczych.

Polub nas na Facebook