Po mało porywającym meczu w Pruszkowie Znicz przegrywa zaledwie jedną bramką z Olimpią Elbląg i spada na piątą lokatę eWinner 2. Ligi. Bezbarwny pojedynek został zwieńczony bramką byłego gracza Znicza – Mariusza Gabrycha, którego zespół z Pruszkowa przed sezonem bez żalu oddał Sandecji Nowy Sącz. Zwycięstwo Elblążan jest już 10-tym spotkaniem z rzędu bez porażki.

Olimpia przystępowała do tego pojedynku bardzo osłabiona kadrowo, grając bez dwóch podstawowych młodzieżowców pauzujących za kartki (Marcina Czernisa i Łukasza Sarnowskiego) oraz z rozchorowanym trenerem, któremu jednak udało się pojawić na meczu.

- Jadąc tutaj wiedziałem co mnie oraz moją drużynę czeka. Widzieliśmy drużynę, która zrobiła mega progres, nie tylko jeśli chodzi o pomysł na grę, ale także o granie z piłką lub bez piłki. Bardzo poprawili stałe fragmenty gry, na to się właśnie przygotowywaliśmy. Jest duża intensywność, a Znicz to drużyna będąca w gazie, która wygrała 5 meczów z rzędu. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Dla mnie osobiście też to nie był łatwy tydzień, bo ze względu na sprawy rodzinne musiałem udać się do Niemiec, ale także chorowałem i nadal nie czuje się najlepiej, dlatego bardzo chciałbym podziękować całemu sztabowi za to, jak się angażowali w tym tygodniu. Do tego zwycięstwa przyczyniło się naprawdę wiele osób – mówił trener Elblążan Przemysław Gomułka.

Znicz zaś bardzo emocjonalnie podchodził do tego spotkania. Zdecydowanie ten mecz oraz najbliższy domowy z Motorem będą weryfikacją drużyny Mariusza Misiury. Zobaczymy, czy Znicz to drużyna z prawdziwego zdarzenia, która rzeczywiście zasługuje na awans, czy może plany promocji na wyższy szczebel rozgrywkowy trzeba będzie odłożyć. Warto by się szczególnie do tego sezonu przyłożyć, gdyż Pruszkowianie obchodzą w tym roku 100-lecie istnienia, a kibice długo się naczekali, by w Pruszkowie w końcu złożyć ekipę, której składową są tak jakościowi zawodnicy. Niewykluczone, że po sezonie większa część z nich odejdzie, gdyż podopiecznym Mariusza Misiury kończą się kontrakty, a Znicz nie ma tylu pieniędzy, by opłacić wszelkie wymagania gwiazd z Bohaterów Warszawy 4.

Spotkanie rozpoczęło się bardzo bezkonfliktowo i beznamiętnie. Piłką w większości krążyła od nogi do nogi w pobliżu koła środkowego, raz po raz zmieniając tylko stronę gry. Żadna z drużyn nie była w stanie wyprowadzić klarownego ataku na bramkę rywala, a gdy już do czegoś dochodziło, to bramkarze pewnie stali na swoim posterunku. Pierwszy celny strzał Elblążanie oddali dopiero w 32. minucie i na nieszczęście była to bramka na 0-1. Dośrodkowaniem w pole karne z lewej strony boiska popisał się Adrian Piekarski. Perfekcyjnie piętką odbijał napastnik Olimpii, który skierował piłkę wstecznie idealnie pod nogi stojącego na 13-tym metrze niekrytego Mariusza Gabrycha. Były zawodnik Znicza mierzonym plasowanym strzałem w lewy dolny róg, pomiędzy zawodników z Pruszkowa, umieścił piłkę w siatce, gdyż Miłosz Mleczko chyba wyczerpał limit szczęścia podczas meczu z Polonią (1-0) i tym razem nie sięgnął piłki.

Po przerwie Żółto-Czerwoni rzucili się jak tygrys do sięgnięcia po zwycięstwo, ale swoje trzy grosze dorzuciła obrona z Elbląga. Bramka, wiekowego już, ale będącego niemalże jak wino, Andrzeja Witana stała się dosłownie zaklętą mazurską fortecą, którą można by atakować z wszelkich stron, ale koniec końców będzie to tylko syzyfowa praca. I pod takim właśnie znakiem przeminęła druga część piłkarskich szachów w Pruszkowie. Warto odnotować też dwa strzały Jakuba Wójcickiego. Gracz Znicza za pierwszym razem został zablokowany, a za drugim, gdy już wychodził w sytuacji sam na sam, po prostu skierował piłkę nad bramką. Była to stuprocentowa „patelnia” mówiąc w żargonie piłkarskim. Andrzej Witan tylko położył się przed nabiegającym Wójcickim, a ten, zamiast lekko podciąć piłkę, puścił rakietę w kosmos… Los był dla Znicza łaskawy i w samiusieńkiej końcówce piłkę meczową otrzymali Żółto-Czerwoni, ale widocznie Bozia chciała, by Wiktor Nowak skiksował poślizgnąwszy się na murawie. Czyżby trawnik był nierówny albo na boisku grasowały krety? Kto wie…

Spotkanie zakończyło się wynikiem 0-1, dosyć niemrawe w wykonaniu obu drużyn. Dla piknikowego kibica istny masochizm, gdyż na murawie nie działo się praktycznie nic. Czyżby w takim razie Znicz nieco przyhamował swoje pędzące auto? Pruszkowianie po tym meczu spadają na piątą pozycję, gdyż swoje spotkanie wygrała Polonia Warszawa z Wisłą Puławy (2-0). Widmo awansu coraz bardziej się oddala, ale runda dopiero raczkuje. Przed Zniczem bardzo ważne spotkania, między innymi z Motorem Lublin, który łatwo się w tej kampanii nie podda, czy z KKS-em Kalisz – ekipą, która każdemu rywalowi pakuje po kilka bramek.

- Jestem bardzo dumny ze swojej drużyny, bo wygrać w Pruszkowie, to nie łatwa rzecz. Mieliśmy duży problem przyjeżdżając tutaj bez praktycznie czterech podstawowych zawodników, pierwszy raz się nam przydarzyła taka sytuacja. Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną. Musiałem posadzić kilku zawodników na ławce, którzy dobrze wyglądali w treningu. Nie ma żadnego obrażania, chłopaki pokazali, że grają dla swojej drużyny, co było dla mnie bardzo ważne. Dziś byliśmy dobrze zorganizowani i ułożeni taktycznie. Wiedzieliśmy, że nie możemy dopuścić Znicza do dużej ilości sytuacji podbramkowych i to się udało – mówił na konferencji pomeczowej trener Olimpii.

- Ten mecz to dobry moment, by zobaczyć kto jest z nami na dobre i na złe. Czujemy niesamowitą złość i rozgoryczenie po tym spotkaniu. Powiem od razu o sytuacji, która wydarzyła się chwilę po końcowym gwizdku w szatni. Nasz zawodnik – Kuba Wójcicki – po mojej przemowie gdzieś stał z boku, ale wyszedł przed wszystkich i przeprosił za stuprocentową sytuację, której nie wykorzystał. Ten mecz przeważnie był zamknięty z jedną „cichą” sytuacją zamienioną na bramkę. Podobała mi się reakcja drużyny – wszyscy razem wygrywamy, wszyscy razem przegrywamy – i wierzę, że dzięki tego typu nastawieniu w najbliższych spotkaniach będziemy silniejsi. Akceptujemy dzisiejszą porażkę, ale w najbliższych 10-ciu meczach będziemy wychodzić z myślą o zwycięstwie – podkreślał trener Znicza Pruszków, Mariusz Misiura.

- Wchodzimy w taką fazę sezonu, gdzie każdy punkt tak naprawdę waży bardzo dużo. Wiedziałem, że ten mecz będzie bardzo zamknięty. Oba zespoły od początku szukały sytuacji, by momentami gdzieś tam się otworzyć, stworzyć sytuację, ale uważam, że jeden i drugi zespół był dobrze przygotowany na siebie. To jest piłka, to jest sport. Wiem, że Kuba (Wójcicki – przyp. red.) kolejną taką sytuację na bramkę zamieni i tak jak mówię – nie chcę robić jakiejś wielkiej tragedii i rozpaczy z tej porażki. Wyniki jakie w tym roku osiągamy są bardzo dobre i nie ma drużyny, która tylko wygrywa. Człowiekowi też przytrafia się porażka, a najważniejsza jest reakcja, czyli, że tak powiem „po męsku”, uderzyć się w pierś – analizował na konferencji pomeczowej trener Pruszkowian.

Polub nas na Facebook
Zobacz galerię: Jak Himilsbach z angielskim…


To może Cię zainteresować: