Znicz Pruszków w 30. kolejce eWinner 2. Ligi niepewnie wygrywa z rezerwami Ekstraklasowego Śląska Wrocław 2:1. Dzięki swojej grze w obronie pruszkowianie zdołali przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i dopisują sobie w tabeli 3 oczka, które dają czwartą lokatę. Do końca pozostały jeszcze 4 spotkania, w tym dwa w Pruszkowie. Bez Was, kibiców, awansu nie będzie!

Choć nikomu przez głowę by nie przeszło, że Znicz w tym meczu może przegrać, to statystyki mówią same za siebie. Ostatnie trzy mecze Żółto-Czerwonych „u siebie” to dwie porażki i remis – nie napawa to optymizmem… Przede wszystkim najważniejsze było dobrze wejść w mecz, co pozwoliłoby gospodarzom na trochę więcej luzu i spokoju. Znicz preferuje chaotyczną piłkę i bazuje swoje akcje na kontrach, dlatego zapas w postaci dwóch bramek byłby idealnym punktem wyjścia do spokojnego spotkania.

Spotkanie zaczęli zaaferowani pruszkowianie, zdeterminowani do zwycięstwa. Już w 8. minucie na żółtą kartkę zasłużył sobie rozemocjonowany Jurij Tkaczuk, który brzydkim faulem zatrzymał zawodnika drużyny gości. Determinacji nie brakowało przez całą pierwszą połowę, kontry gospodarzy szły po ich myśli, ale nie do zatrzymania był wyborny prawy wahadłowy Kuba Lizakowski (który notabene gościł już w Pruszkowie w barwach Bytovii Bytów czy Raduni Stężyca) oraz rosły bramkarz Oskar Mielcarz. Dogodną sytuację do wyjścia na prowadzenie w 10. minucie miał Maciej Firlej przy prawym słupku. Napastnik strzelał główką ze szczupaka na bliższy róg, ale popisową robinsonadą zaszczycił nas bramkarz Wojskowych. Co się odwlecze, to nie uciecze! Dośrodkowanie Mateusza Cegiełki w pole karne, niefortunne odegranie obrońcy Śląska Huberta Muszyńskiego i piłka trafia wprost pod nogi Maćka Firleja, który idealnie złożył się do strzału i zamontował piłkę między nogami bramkarza, a ten nie miał już nic do powiedzenia i ze zwieszoną głową wyjmował futbolówkę z bramki. Gol nie przyhamował ambicji pruszkowian, którzy w głowach sięgali już po kolejną bramkę. Szczęściu trzeba dopomóc, na przykład… rzutem rożnym! W 37. minucie w prawym rogu staje zdobywca Pucharu Estonii – Jurij Tkaczuk, kibice pokrzykują „róg, róg, róg; gol, gol, gol!”, dogranie na dalszy słupek, Oskar Mielcarz lekko, ale niecelnie wybija piłkę poza krzątaninę w polu karnym, a do futbolówki doskakuje Mateusz Grudziński, który huknięciem, jak z armaty, niemalże rozrywa siatkę i zdobywa bramkę. Ale czy to dało względny spokój podopiecznym Mariusza Misiury? Chyba niekoniecznie, skoro 3 minuty później pruszkowianie stracili bramkę. Zza pola karnego z lewej strony dośrodkowywał Olivier Wypart. Piłka powędrowała idealnie przed całą linię obrony Znicza, a pierwszy do piłki dotarł Hubert Muszyński, który strzelonym golem odkupił swoje winy i zrekompensował się za poprzednie błędy.

Zaryzykuję stwierdzenie, że przerwa rozluźniła szyki w obu drużynach, a już szczególnie w Zniczu. Obraz drugiej połowy rysował się jasny i klarowny dla każdego widza – Śląsk kisił pruszkowian w ich własnym polu karnym, jak ogórki. Bramka dla przyjezdnych była już tylko kwestią czasu, a jednak i tak udało się ten wyrok zniwelować. Żółto-Czerwoni bronili się na wszelkie możliwe sposoby, nawet takie, jak wybicie piłki do Utraty. Może któryś z piłkarzy pomyślał, że ugra na tym trochę czasu? Akcji bramkowych było jak na lekarstwo, a jeśli już coś się działo pod bramką Ślązaków, to na posterunku stał doskonale dysponowany w tym spotkaniu Oskar Mielcarz.

Martwi takie bojaźliwe rozgrywanie piłki. Czy tak ma grać drużyna walcząca o awans z ostatnią ekipą z tabeli? Gra gospodarzy nie powinna nawet tak wyglądać, a jednak każdy mecz w Pruszkowie wygląda, jakby dwie drużyny były tylko składem papy i węgla. Owszem, nie liczymy na stadionie przy Bohaterów Warszawy na piłkę wyższych lotów, bo uniemożliwia to murawa, która, regenerowana chyba dobre kilka lat temu, aktualnie nie przystoi takiej drużynie jak Znicz. Trudno tu rozgrywać piłkę i tworzyć spektakl dla widzów, gdy przeszkadza płyta boiska. To właśnie o tym co chwila wspomina trener Znicza – Mariusz Misiura, a podczas ostatniej konferencji prasowej „podziękował” nawet za murawę, która sparaliżowała akcje ofensywne rywali. Jednak wiedzmy, że boisko jest takie samo dla obu drużyn. Na placu gry nie ma miejsca na popisowe fantazje i dyrdymały. Trzeba grać, choćby brzydko, i strzelać bramki.

Tak gra właśnie Znicz w delegacji. Drużynę Mariusza Misiury na wyjazdach cechuje skrupulatność, prostota i niezłomność. W końcu Żółto-Czerwoni ostatni raz przegrali na początku października z GKS-em Jastrzębie, który za chwilę przyjedzie do Pruszkowa. Przed pruszkowianami stosunkowo najłatwiejszy terminarz w drodze po awans. Pamiętajmy, że Znicz do liderującej Polonii Warszawa traci 6 punktów, ale nadmieńmy, że to zawodnicy z Pruszkowa mają łatwiejszy rozkład jazdy. Zagrają teraz kolejno z GKS-em Jastrzębie (Dom), Lechem II Poznań (Wyjazd), Wisłą Puławy (Dom) oraz na zakończenie sezonu z Hutnikiem Kraków (Wyjazd). Z tego grona poza Zniczem tylko Wiślacy, zajmujący aktualnie szóstą pozycję, mają apetyt na baraże.

Nie mniej jednak teraz czekamy na Was, kibiców, i serdecznie Was prosimy o jak najliczniejsze przybycie i gromki doping na meczach Znicza. Do końca rundy wiosennej zostały dwa domowe spotkania, które zaważą na potencjalnym awansie naszej drużyny. Głęboko wierzymy, że ten sukces będzie należał do zawodników, jak i do kibiców. Bo bez Was nie byłoby nas…

Najbliższy mecz Znicza odbędzie się już za chwilę, bo w piątek do Pruszkowa przyjeżdża GKS Jastrzębie. Pruszkowianie przy Bohaterów Warszawy zagrają o godzinie 18:00. Serdecznie zapraszamy na to spotkanie.

Polub nas na Facebook
Zobacz galerię: Nadeszło przełamanie!


To może Cię zainteresować: