Jacek Wolszczak rozmawia z Moniką Wicińską, psychologiem, psychotraumatologiem, interwentką kryzysową, terapeutką poznawczo-behawioralną.

Jacek Wolszczak: – Aby zostać psychologiem i psychoterapeutą trzeba skończyć studia psychologiczne i odbyć kilkuletnie szkolenie w wybranym przeze siebie nurcie psychoterapeutycznym. Wiem, że w pani wypadku było inaczej…

Monika Wicińska: – Tak, rzeczywiście. Studia psychologiczne skończyłam stosunkowo późno, będąc już po 30-tce, mając troje dzieci, w tym dwoje dosyć małych, bo córki miały półtora roku, kiedy zaczynałam. Myślałam o psychologii już wcześniej, ale mówiąc zupełnie wprost: spanikowałam. Kiedy się dowiedziałam, że na Uniwersytecie Warszawskim – wtedy była to wiodąca uczelnia – jest 18 osób na jedno miejsce uznałam, że to jednak „za wysokie progi na twoje nogi”. Wróciłam do pracy, ale ta psychologia gdzieś mi towarzyszyła i w końcu stwierdziłam: jak nie teraz, to kiedy? W 2013 roku skończyłam psychologię na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Z obecnej perspektywy uważam, że to był bardzo dobry pomysł. Poszłam na studia z pewnym doświadczeniem życiowym, z fundamentem zawodowym, a przede wszystkim motywacją, bo rzeczywiście chciałam to robić i byłam tego pewna. Miałam ogromną satysfakcję ze studiów. To był bardzo przyjemny czas w moim życiu. Potem znowu było trochę niestandardowo, bo nie wiedziałam, co z tą psychologią zrobić i dalej pracowałam w korporacji, ale… co się odwlecze, to nie uciecze. Pojawiła się interwencja kryzysowa. To temat, który interesował mnie już na studiach. Potem siłą rzeczy psychotraumatologia. W końcu odeszłam z firmy i skończyłam jeszcze przygotowanie pedagogiczne, żeby móc ewentualnie pracować w szkole. Okazało się, że psychologia to trochę co innego niż psychoterapia i zdecydowałam się rozpocząć naukę w szkole psychoterapii z nadzieją, że ją skończę w terminie, czyli już za dwa lata. W sumie za mną już 10 lat uczenia się psychologii i psychoterapii, do tego kilkaset godzin szkoleń. Trochę żal, że może nie wszystko zdążę zrobić, ale to też jest pomocne w pracy. Wiele osób mierzy się z takim poczuciem – świadomym bądź nie – że może nie wszystko zdążą zrobić i akceptacja tego faktu jest istotna, żeby jednak realizować z satysfakcją swoje cele.

J.W.: – Co leczy w psychoterapii?
M.W.:– Hm… Nie wiadomo (śmiech). W zależności od tego, z czym zgłasza się klient, leczą różne czynniki i podejścia. Nie ma uniwersalnej metody leczenia dla wszystkich zaburzeń. Na przykład w depresji czy lęku bardzo dobrze sprawdza się klasyczne podejście poznawczo-behawioralne, ale przy zaburzeniach osobowości takich efektów już nie ma, tu sprawdzają się inne metody. Do leczenia stresu pourazowego, czy zdarzeń traumatycznych również będzie to coś innego. Natomiast w tym wszystkim jest wyodrębniany trudno definiowalny czynnik, czyli relacja terapeutyczna. To jest to, co dzieje się między psychoterapeutą a klientem: rodzaj zaufania, czy między nimi, mówiąc kolokwialnie, jest „chemia”. Wszystkie badania wskazują, że to właśnie relacja terapeutyczna jest czynnikiem najbardziej leczącym, niezależnie od stosowanych technik i narzędzi. W relacji odbudowuje się to, czego klient nie miał jako dziecko: uznanie potrzeb, słuchanie, akceptacja jego decyzji, zrozumienie dla wątpliwości, uważnienie emocji, zapewnienie poczucia bezpieczeństwa i zaufanie.

J.W.: – Dobrze, ale przecież mając problem mogę sobie pójść do mojej przyjaciółki i jej opowiedzieć o swoich kłopotach. Po co mam iść do psychologa? Czym to się różni?
M.W.: – To jak pójść do Goździkowej po tabletkę na ból głowy. Niektórym może to wystarczyć, zwłaszcza jeśli temu komuś brakuje serdeczności i wsparcia i to jest jego główny problem. Różni się tym, że psychoterapeuta wie, jak coś leczyć: ma pewne narzędzia i procedury, rozumie w jaki sposób dane zaburzenie powstaje i umie je przede wszystkim dobrze zdiagnozować. Dość popularne jest diagnozowanie się przy pomocy internetu. Nie zawsze to jest trafna diagnoza. Jeden z klientów, szczególnie wrażliwy, przyszedł do gabinetu z zeszytem zapisanych objawów i „samodiagnozą” wszystkich możliwych zaburzeń. Niestety, na skutek autosugestii naprawdę te objawy zaczęły się wzmacniać. Psycholog i psychoterapeuta mają narzędzia do tego, aby postawić właściwe rozpoznanie   a z drugiej zastosować odpowiednie, celowane w dane zaburzenie narzędzia. Przyjaciółka może trafić lub nie. Powiedziałabym, że w psychoterapii jest jednak większe prawdopodobieństwo trafienia.

J.W.: – Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się do pani klienci?
M.W.: – Z problemami, które zajmują również czołowe miejsca w światowych statystykach zaburzeń. Najczęściej są to wszelkiego rodzaju zaburzenia lękowe, stany lękowe, panika i depresja, nieco mniej jest zaburzeń osobowości, czyli takich najtrudniejszych i najgłębszych dysfunkcji. Bardzo często zgłaszają się osoby, które mają problemy z… kimś innym. Chciałyby, żeby ktoś się zmienił, tego oczywiście nie możemy zrobić, ale możliwa jest zmiana nastawienia, interpretacji zachowania tej innej osoby. Czasem bardzo pomocne jest nazwanie tego, co się dzieje, na przykład nazwanie przemocy przemocą. To bywa trudniejsze niż „zmiana” innej osoby.

J.W.: – Jakie widzi pani ograniczenia psychoterapii? Kiedy nie można komuś pomóc?
M.W.: – Na pewno właśnie wtedy, kiedy klient oczekuje, że to ktoś inny się zmieni i nie ma wewnętrznej motywacji do wprowadzenia zmian u siebie. Można by tu dyskutować: skoro ktoś przyszedł na psychoterapię, to motywację ma, ale z tym bywa różnie. Bez tego nic się nie da zrobić. Tak samo, kiedy ktoś przychodzi w imieniu kogoś innego, np. żona, której mąż ma problemy z alkoholem. Tutaj nie do końca jest tak, że nie można nic zrobić, bo można pracować z tą osobą, jej myśleniem, nastawieniem, można wskazać możliwe wyjścia z sytuacji. Psychoterapia nie pomoże również usunąć objawów w momencie, kiedy mamy do czynienia z organicznymi uszkodzeniami mózgu, więc jeżeli zachodzą takie podejrzenia, warto to sprawdzić.  Na pewno psychoterapia nie pomoże, jeśli nie mamy zaufania do psychoterapeuty. Jeżeli rozmawiamy o konkretnym leczeniu, to niektóre schorzenia wymagają włączenia leczenia farmakologicznego, np. schizofrenia, depresja endogenna i tu terapia bez tego wsparcia się nie powiedzie. Chcę powiedzieć tyle, że psychoterapia to niestety nie magia oraz to, że czasem konieczne jest także leczenie farmakologiczne i… ciężka osobista praca. Jest takie powiedzenie: „praca nad sobą, to jedyna pewna w życiu robota”.

J.W.: – Kiedy zgłosić się do psychoterapeuty?
M.W.: – Podstawowym kryterium jest ten moment, kiedy nie jesteśmy w stanie funkcjonować tak, jak wcześniej i nie jesteśmy z tego zadowoleni. Bywa też, że ktoś bliski zauważa tę zmianę. Zawsze warto zadbać o siebie i chwilę nad taką informacją pomyśleć. Na przykład wokół depresji jest szczególnie dużo krzywdzących mitów: że to fanaberia, moda, więc łatwo jest ten moment przeoczyć. Jeżeli rzeczywiście coś w naszym życiu dzieje się niepokojącego, mamy takie poczucie nie radzenia sobie – to ten moment. Najwyżej usłyszymy od psychoterapeuty, że to normalne reakcje na daną sytuację. Każdy proces psychoterapii poprzedzają 2-3 spotkania konsultacyjne i bywa, że nie ma konieczności dłuższej pracy. Całkiem innym tematem jest to, kiedy ludzie faktycznie zgłaszają się do specjalisty. Klienci zgłaszają się najczęściej wtedy, kiedy dochodzą do ściany, w dużym kryzysie. Wtedy, kiedy w ich życiu jest dużo zmian spowodowanych przez zaburzenia: jakaś relacja wisi na włosku albo nie są już w stanie normalnie funkcjonować.

J.W.: – Czasem mówi się o psychologach, że umieją „prześwietlić” każdą osobę, wystarczy dłuższa rozmowa i już wszystko wiedzą o jej kłopotach, zaburzeniach. To mit czy prawda?
M.W.: – (śmiech) Gdybym to miała ocenić w kategorii: mit czy prawda, to powiedziałabym, że to mit. To, co robi psycholog czy psychoterapeuta, to nie „prześwietlanie” człowieka, tylko praca na danych dostarczonych przez klienta. Informacje te analizujemy, syntezujemy, to się później układa w zespół objawów, z tego może powstać diagnoza jakiegoś zaburzenia. Psycholog nie będzie wiedział nic ponad to, co mu powie lub pokaże klient.

J.W.: – Czy w codziennych sytuacjach zdarza się, że na podstawie tego, w jaki sposób ktoś z panią rozmawia, zastanawia się pani, czy ma tu do czynienia z jakimś zaburzeniem? Innymi słowy: czy jest coś takiego, jak skrzywienie zawodowe?
M.W.: – Nie wiem, czy to zabrzmi wiarygodnie, ale nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Uważam, że to również kwestia profesjonalizmu. Właśnie profesjonalizm w byciu psychologiem jest bardzo ważnym dla mnie elementem. Takie analizowanie osób w sytuacjach rodzinno-społecznych byłoby po prostu nieprofesjonalne. Wykonuję swój zawód wyłącznie w godzinach pracy.

J.W.: – Skąd wzięła się zasada, że psycholog nie może pracować terapeutycznie z osobą, którą dobrze zna, np. z przyjaciółką?
M.W.: – Po pierwsze: wynika to z podstawowych zasad etycznych wykonywania zawodu psychologa. Klient ma prawo do pełnej anonimowości i dyskrecji. Klient nie jest w takiej sytuacji dla mnie anonimowy, mam zniekształcony obraz, ponieważ wiem o pewnych sprawach nie bezpośrednio od niego w gabinecie. Znowu wracamy tu do pojęcia profesjonalizmu. To nie byłaby transparentna sytuacja i nie można tego robić, bo to może bardziej zaszkodzić niż pomóc. Klient dorosły ma prawo do bycia „czystą kartą” i zaprezentować siebie dokładnie tak, jak on chce.

J.W.: – Przychodzą do pani ludzie cierpiący, ale też tacy, którzy… krzywdzą. Jak pani sobie radzi jako człowiek, słysząc od klienta: biję żonę, jestem „przemocowcem”.  
M.W.: – Ze sprawcami przemocy pracuje się inaczej i zastrzegam, że nie specjalizuję się w tym zakresie. Zaprzestanie przemocy jest u mnie bezwzględnym warunkiem psychoterapii dla takich osób. Szczególnie małą tolerancję mam na przemoc wobec dzieci. Wtedy ta empatia jest we mnie słabsza, chociaż wiem, skąd ta przemoc się bierze. Natomiast pierwszy komunikat, który słyszy taka osoba to: nie wolno panu/pani tego robić. Możemy uznać pana/pani krzywdy i trudne doświadczenia, ale mamy grubą linię pomiędzy działaniami prawnie dozwolonymi i niedozwolonymi. Nie możemy być w psychoterapii ponad prawem, nawet jeżeli krzywdy klienta by to uzasadniały. Jeżeli klient nie jest w stanie się powstrzymać, to nie możemy prowadzić standardowej psychoterapii. Są też grupy terapeutyczne i specjaliści pracujący ze sprawcami przemocy.

J.W.: – Pracuje pani 5 dni w tygodniu, kilka godzin dziennie. Wysłuchuje pani w ciągu tygodnia tyle strasznych historii, ile inni w ciągu całego życia. Jak pani sobie radzi z bagażem tych opowieści?
M.W.: – Nie wszystkie są na szczęście takie straszne. Mam w głowie takie zdanie: nie przytrafiło mi się to, co spotkało mojego klienta. Wpisana w zawód psychologa jest empatia. Ta empatia ma różne wymiary, jednym z nich jest współodczuwanie. My raczej pracujemy i rozwijamy empatię poznawczą, to znaczy racjonalną umiejętność wczucia się w perspektywę klienta, czyli bardziej myślenie o tym, co on mógł czuć, niż współodczuwanie. To jest właśnie chroniące.

J.W.: – Bo psychoterapia nie oznacza płakania razem z klientem, który szlocha nad tym, co go spotkało…
M.W.: – To na pewno nie jest psychoterapia, choć rzeczywiście bardzo często są to poruszające historie. Myślę, że zupełnie zdrowe jest pokazanie, że nas to bardzo porusza, ale nie może to przejąć nad nami kontroli.

J.W.: – Zdarzyło się tak, że spotkała pani swojego klienta poza gabinetem?
M.W.: – Tak. W takich sytuacjach przypomina mi się jedna zasada. Umawiam się z klientami, że ja im nie mówię pierwsza „dzień dobry”, bo nie wiem, czy oni chcą się przyznawać do znajomości ze mną, czasem wolą fakt uczęszczania na psychoterapię zachować dla siebie. To jest jednak intymna, osobista sprawa, więc zawsze staram się z klientami umawiać, że będę udawać, że ich nie widzę. Jeśli oni uznają, że to bezpieczna dla nich sytuacja, wtedy skiniemy sobie głową. I tyle.

J.W.: – Pamięta pani taką historię w ciągu tych wszystkich lat praktyki, która do tej pory siedzi pani w głowie?
M.W.: – Pamiętam, ale ona jest na tyle charakterystyczna, że nie mogę jej szczegółowo opisywać. Powiem bardziej ogólnie. Poruszają mnie takie historie, gdzie człowieka spotyka szereg bardzo traumatycznych wydarzeń – jedno po drugim – w zasadzie najgorszych, jakie można sobie wyobrazić.  Okrutna przemoc, śmierć niemal wszystkich najbliższych osób. Do gabinetu przychodzi młoda osoba, która w zasadzie ma za sobą wszystkie te wydarzenia… Wtedy przede wszystkim szukamy zasobów, tego, o co można się oprzeć: jakiejś bliskiej, serdecznej osoby, lepszej sytuacji materialnej, czy choćby hobby, zainteresowań. To, że ona ma za sobą zdarzenia traumatyczne – to jest do pracy, ale szukamy najpierw czegoś, na czym może się oprzeć. Na szczęście, coś się przeważnie udaje znaleźć. Taka osoba ma ogromne zasoby, ponieważ to wszystko przetrwała.

J.W.: – Zdarzają się takie sytuacje, w których pani się tak po ludzku boi?
M.W.: – (cisza) Do tej pory mi się nie zdarzyło. Są przypadki klientów bardzo zaburzonych… Słuchałam i czytałam o takich historiach, ale ja na szczęście nie musiałam się nikogo bać.

J.W.: – (westchnięcie)

M.W.: – Mogę jeszcze powiedzieć, tak na podsumowanie, żeby rozwiać resztę obaw przez zgłoszeniem się na psychoterapię. Ostatecznie można usłyszeć tak, jak od lekarza: – Nic panu, pani nie jest. Głównym zasobem psychoterapii jest pewien rodzaj normalizacji. Niektórzy się niepokoją, że coś jest z nimi nie tak. Psychoterapeuta może powiedzieć: to normalne, szczególnie w pana/pani sytuacji jest to normalna reakcja. Tak się może skończyć spotkanie. Zawsze pierwsze dwa, trzy spotkania to konsultacje. Wtedy się poznajemy, rozpoznajemy tematy, nad którymi będziemy pracować. Lepiej pójść za wcześnie niż za późno, tak, jak do każdego innego lekarza. Zdaję sobie sprawę, że czasami ludzie obawiają się stygmatyzacji. Myślą: inni powiedzą, że coś ze mną nie tak, że jestem wariatem. Wyznaję pogląd, że to właśnie najzdrowsza osoba z danego systemu, z rodziny, zgłasza się na psychoterapię. To osoba, która widzi, że coś jest nie tak i dostrzega potrzebę zmiany.

J.W.: – Bardzo dziękuję za rozmowę.
 

Monika Wicińska – psycholog, psychotraumatolog, interwentka kryzysowa, terapeutka poznawczo-behawioralna, specjalistka w zakresie zaburzeń stresu pourazowego, certyfikowana terapeutka EMDR (metody dedykowanej terapii traumy).
Prowadzi terapię dorosłych oraz par. Posiada także wieloletnie doświadczenie trenerskie, pracowała w międzynarodowej korporacji w obszarze szkoleń i HR. W pracy kieruje się zasadą, że leczenie powinno trwać najkrócej jak to tylko możliwe, chociaż czasem „najkrócej” może oznaczać nawet kilka lat.

Prywatnie mama trzech nastolatek i miłośniczka kotów.
Fot.: Piotr Furman


Chcąc wypełnić lukę w dostępie do rzetelnej edukacji w zakresie zdrowia psychicznego, w dziale PSYCHOLOGIA przekazujemy obiektywną wiedzę. Obiektywną, czyli taką, która ma potwierdzenie w badaniach naukowych. Autorami publikacji są studenci psychologii warszawskich uczelni. Rozmawiamy z czynnymi zawodowo psychologami, psychoterapeutami i psychiatrami. 

Zachęcamy specjalistów do dzielenia się z nami doświadczeniami z gabinetu na łamach działu PSYCHOLOGIA. Na Wasze zgłoszenia czekamy pod adresem: jacek@obiektywna.pl. Wierzymy, że z tej samej skrzynki mailowej skorzystają również nasi Czytelnicy przesyłając propozycje tematów kolejnych artykułów.

Zastrzegamy: lektura naszych artykułów nie może zastąpić porady u specjalisty!
 

Polub nas na Facebook


To może Cię zainteresować: