Oto kolejna odsłona dziennikarskiego śledztwa dotyczącego nieprawidłowości w Szkole Podstawowej im. Fryderyka Chopina w Książenicach. Obok skandalicznego prowadzenia finansów szkoły, potwierdzonego kontrolą grodziskiego Biura Oświaty (szczegółowo opiszę je w najbliższym, papierowym wydaniu), wraca sprawa działań niosących znamiona mobbingu. Zgłaszają się do naszej redakcji kolejni świadkowie działań, które według nich, nie powinny mieć miejsca. Niech przemówią dokumenty i… byli nauczyciele placówki.

Kalendarium wydarzeń, czyli rodzice listy piszą…

Aby dokładnie opisać, o co tak naprawdę chodzi, musimy cofnąć się do końca roku szkolnego 2018/2019. Sprawa wybuchła 4 czerwca 2019 roku, czyli dwa i pół tygodnia przed zakończeniem roku szkolnego. Grupa rodziców złożyła pismo do Burmistrza Grodziska Mazowieckiego z prośbą o zahamowanie procesu dużej rotacji kadry pedagogicznej i podjęcie działań celem zatrzymania cenionych nauczycieli. Dyrektor Krystyna Szymańska poproszona przez grodziski magistrat o wyjaśnienia, przekazała listę 14 nauczycieli, którzy złożyli wypowiedzenia na dzień 31 maja 2019 roku.

6 czerwca 2019 roku na wniosek rodziców odbyło się spotkanie z Burmistrzem Grzegorzem Benedykcińskim i Tomaszem Krupskim, wiceburmistrzem odpowiedzialnym za oświatę. Była tam również Ewa Burzyk, dyrektor Biura Oświaty. Zdaniem rodziców, głównym powodem zaistniałej sytuacji był konflikt pomiędzy nauczycielami i dyrektorem.

10 czerwca 2019 roku wysłano pismo do Aurelii Michałowskiej, Mazowieckiego Kuratora Oświaty. Dotarłem do tego wniosku. Rodzice proszą w nim między innymi o wnikliwe przeanalizowanie, postawienie obiektywnej diagnozy i podjęcie działań w kierunku ustabilizowania sytuacji i zmniejszenia rotacji wśród nauczycieli, zbadanie rzeczywistych powodów odejść blisko 30 nauczycieli w ciągu dwóch lat, a także zapewnienie niezależnego wizytatora.

24 czerwca 2019 roku, czyli trzy dni po zakończeniu roku szkolnego Kuratorium Oświaty przekazało  w/w pismo do Urzędu Miasta, bo to właśnie organ prowadzący (Burmistrz) odpowiada za działalność szkoły, w szczególności w zakresie przestrzegania przepisów dotyczących organizacji pracy szkoły. Rodzice alarmowali, że liczba odchodzących nauczycieli może być znacznie większa, od tej, podanej przez dyrekcję (14 osób), ponieważ pożegnanie z książenicką placówką rozważają także inni pracownicy szkoły. W piśmie tym, rodzice twierdzą, że docierają do nich informacje od byłych i części obecnych nauczycieli, że są poniżani, wyśmiewani, ich plany i pomysły są torpedowane przez dyrekcję. I dalej: Wiemy, że to wspaniali pedagodzy, którzy z pasją i oddaniem pracują z naszymi dziećmi. (…) W związku z tym, nie zgadzamy się na traktowanie ich przedmiotowo, nie godzimy się na ich poniżanie i odbieranie im godności. Informują też, że rozmawiali o sprawie z dyrekcją, ale te dyskusje – w ich ocenie – nie wniosły nic nowego. Według nich, cała sytuacja jest bagatelizowana przez kierownictwo placówki. Krystyna Szymańska nie kieruje się dążeniem do ustabilizowania sytuacji dla dobra dzieci, ale zasadą, że każdego człowieka można wymienić na innego. Rodzice zwracają uwagę, że już 4 czerwca 2019 roku prosili w piśmie do dyrekcji o wyjaśnienia przyczyn destabilizacji personelu. 6 czerwca, na pytanie o to, jakie działania zostały podjęte w związku z pismem, usłyszeli od dyrektorki, że żadne, a zmiany są czymś normalnym.

27 czerwca 2019 roku odbyło się spotkanie z Rodzicami, burmistrzem Benedykcińskim, wiceburmistrzem Krupskim, panią Ewą Burzyk (Biuro Oświaty) i panią Krystyną.Szymańską, dyrektorem. Burmistrz Benedykciński zapewnił zebranych, że panuje nad sytuacją, zna problem i chce go rozwiązać.

Działania burmistrza, czyli rozmowy, dyskusje, mediacje…

19 lipca 2019 roku, czyli trzy tygodnie po tym, jak pismo rodziców trafiło do Urzędu Miasta, zabiera głos wiceburmistrz Tomasz Krupski. Referuje, że do tej pory zrobiono w tej sprawie dużo, aby wyjaśnić sytuację: W celu rozpoznania problemu przedstawiciele zarówno władz samorządowych jak i Biura Oświaty brali udział w szeregu spotkań, zarówno z rodzicami, jak i nauczycielami. Podkreśla jednak, że "opinie o sposobie zarządzania placówką przez dyrektora są podzielone zarówno w gronie rodziców jak i nauczycieli. Część społeczności szkolnej ocenia działania Pani Dyrektor bardzo krytycznie, inni mają duże uznanie dla sposobu zarządzania szkołą”. Krupski zapewnia rodziców, że przekazano dyrekcji wszystkie uwagi przywoływane przez nauczycieli jako powody decyzji o złożeniu wypowiedzenia. Podjęto również mediacje z odchodzącymi nauczycielami mające na celu zmianę ich decyzji. Jak się okazało – bez rezultatu. Wiceburmistrz informuje, że „zmiany kadrowe oceniane krytycznie przez część rodziców same w sobie nie stanowią podstawy do formalnych działań, szczególnie, gdy zgodnie z zapewnieniami Pani Dyrektor w nowym roku szkolnym 2019/2020 zapewniona zostanie pełna obsada kadrowa nauczycieli.

Działania dyrekcji, czyli zabawa w kotka i myszkę…

Zapewnienia złożone Burmistrzowi przez dyrektor Szymańską można między bajki włożyć. Po pierwsze, dyrektor Szymańska w żaden sposób nie odniosła się do sygnałów płynących od rodziców alarmujących, że możliwe są kolejne odejścia i – według nich – nie widziała w tym problemu, zbywając ich. Faktem jest, że do końca sierpnia 2019 roku zrezygnowało z pracy w Książenicach nie 14 a ponad 30 osób, wśród których byli nauczyciele mający uprawnienia do nauczania kilku przedmiotów.

Po drugie, dyrekcja zapewniła Burmistrza w ciemno o pełnej obsadzie kadrowej. Jak się okazuje, do ostatniej chwili szukała nowych pedagogów na rok szkolny 2019/2020 na miejsce tych, którzy odeszli. Problemy z zapewnieniem odpowiedniej liczby nauczycieli ciągną się do tej pory. Dla wielu obecnie zatrudnionych placówka w Książenicach nie jest podstawowym miejscem pracy. To jednak nie może stanowić zarzutu. Rotacja wśród pracowników jest zjawiskiem powszechnym w każdej szkole, ale przyznać należy, że gdy w jednym momencie odchodzi z pracy ponad 30 osób, to musi być coś na rzeczy. Obecnie wszyscy pedagodzy – zgodnie z listą na stronie www szkoły - to ponad 80 osób. Czy 30 osób to dużo? Oceńcie Państwo sami.

Co z zarzutami o mobbing?

Burmistrz Tomasz Krupski pisze w lipcu 2019 roku do rodziców: Niewątpliwie, najpoważniejszym zarzutem jest mobbing. Podkreślić w tym miejscu należy, że żaden z pracowników, ani pismo rodziców nie precyzuje potencjalnych sytuacji czy osób poddanych potencjalnemu mobbingowi. Jednakże burmistrz, wykonujący obowiązki pracodawcy wobec dyrektora, zobowiązany jest w sposób szczególny wyjaśnić te zarzuty. (…) Wszystkie szkoły prowadzone przez Gminę otrzymają opracowaną w trosce o zapobieganie przypadkom mobbingu politykę antymobbingową, precyzujące procedury zgłaszania takich sytuacji”.

Po wakacjach 2019 roku zostało przeprowadzone szkolenie antymobbingowe dla pracowników gminnych placówek oświatowych, a do książenickiej szkoły powędrowały kwestionariusze anonimowej ankiety dla nauczycieli.

Bardzo delikatna sytuacja

Wiceburmistrz Krupski przez niemałą grupę osób skupionych wokół książenickiej szkoły jest uważany za człowieka bardzo zaangażowanego w sprawę. Burmistrz Grzegorz Benedykciński wiele razy - również na naszych łamach - podkreślał, że Szkoła Podstawowa im. Fryderyka Chopina jest wyjątkowa. Z przytoczonych przeze mnie pism widać, że grodziski magistrat robił, co mógł. Działał w sytuacji delikatnej, trudnej do jednoznacznej weryfikacji i bez żadnych twardych dowodów.

To, co anonimowo opowiedzieli mi byli pedagodzy placówki jest niezwykle spójne. Choć pracują teraz w innych szkołach, to boją się tak samo jak wtedy, gdy byli podwładnymi dyrektor Krystyny Szymańskiej. Uprzedzam tych, którzy powołując się na ich anonimowość, będą umniejszali wartość ich opowieści: znam twarze, imiona i nazwiska swoich rozmówców. Potwierdziłem to, co mówili w niezależnych źródłach. W ich obecnej sytuacji trudno podejrzewać, aby mieli jakiś interes w kreowaniu krzywdzącego obrazu swojej byłej szefowej. Chciałbym serdecznie podziękować im za zaufanie, bo wiem, że powrót do tych wspomnień jest bardzo bolesny. Wam, Drodzy Czytelnicy, pozostawiam ocenę opisywanych zdarzeń.

Próbowaliśmy w tej sprawie zapytać drugą stronę sporu. Od początku kwietnia wielokrotnie prosiliśmy dyrektor Krystynę Szymańską o możliwość rozmowy, zapewniliśmy gotowość do spotkania z wybranym przez nią pedagogiem obecnie pracującym w Książenicach. Wszystko robiliśmy po to, aby jak najpełniej przedstawić sytuację. Niestety, nasze prośby pozostały bez odpowiedzi...

O tym, dlaczego tak trudno zgłosić skargę na działania mogące mieć znamiona mobbingu, rozmawiałem z Magdaleną Szuławą – psychologiem i psychoterapeutą z gabinetu „Dobra Strona Życia” w Warszawie. Rozmowę tę znajdziecie Państwo pod wywiadami z byłymi pedagogami.

Temat mobbingu jest trudny właśnie dlatego, że bardzo często nie ma namacalnych dowodów takich poczynań. Główną tego przyczyną jest strach. Czy w książenickiej szkole dochodziło do tego typu procederu? To pytanie pozostawiamy otwarte. Jakie jest Państwa zdanie? Tymczasem zachęcamy do przeczytania rozmów z dwójką byłych nauczycieli szkoły.


Liczy się „dwór”

Jacek Wolszczak: Kiedy przestała pani pracować w Szkole Podstawowej im. Fryderyka Chopina?
Dominika: Ze szkoły w Książenicach odeszłam w sierpniu 2019 roku. Razem ze mną odeszły 33 osoby. W roku poprzednim, 2018, odeszło 12 osób, czyli łącznie 45 nauczycieli na przestrzeni 2 lat. To całe grono pedagogiczne w niejednej szkole…

Jak ocenia pani atmosferę panującą w szkole?
D.: W moim poczuciu zarządzanie poprzez dezintegrację i pomówienia sprawiło, że zespół, który świetnie pracował, został zniszczony między innymi przez ciągłe plotki. Sądzimy, iż miała w tym udział pani dyrektor. Nasze wnioski opierały się na różnych przesłankach, często na spotkaniach zespołu dyrekcja pozwalała sobie na zachowania nieprzystające do wizerunku lidera, osoby zarządzającej zespołem, mocne podnoszenie głosu, wręcz imienne szykanowanie konkretnych nauczycieli w obecności gremium, powtarzanie, że jak się komuś nie podoba, to droga wolna, ona tu rządzi. Efekt – odejście 45 nauczycieli w ciągu dwóch lat.

Jak można opisać nauczycieli, którzy zrezygnowali z pracy?
D.:
Odeszły osoby, którym zależało przede wszystkim na jakości prowadzonych zajęć i nie tylko suchego przekazywania wiedzy, ale angażowania uczniów we własny rozwój. Byli to doświadczeni i pełni pasji pedagodzy, pracujący  z młodzieżą w ramach własnego czasu, często bezpłatnie. Była chęć i wola, kreatywność do działań z młodzieżą. Nauczyciele przygotowywali uczniów do konkursów kuratoryjnych, wojewódzkich, ogólnopolskich. Były sukcesy. O to chodzi w szkole.

Jak dyrekcja odnosiła się do państwa działań?
D.: Niestety, w moim odczuciu obecny dyrektor nie dość, że nie zauważała takich postaw, to jeszcze dążyła do pozbycia się tych ambitnych osób. Wyraźnie mówiła o obawie o swoją pozycję, wysiłki w zarządzaniu nakierowane były na rozbicie „grupy chcącej sięgnąć po władzę”, której tak naprawdę nie było. Czasu na zarządzanie szkołą już nie starczało. Dyrektor powinien służyć pomocą, radą tym, którzy zwracają się do niego z problemami. Niestety, coraz częściej zdarzały się sytuacje, kiedy koleżanki przychodziły do szkoły nie wiedząc, co je danego dnia spotka ze strony pani dyrektor. Takie nastawienie nie tworzy atmosfery sprzyjającej kreatywnemu nauczaniu, przeciwnie. Słynne rozmowy w jej gabinecie polegały na przekazywaniu oskarżeń, które, według słów dyrektor, wypływały od rodziców. Czasem pytania dotyczyły konkretnych nauczycieli. Pani dyrektor chciała poznać nastroje w pokoju nauczycielskim. Często wykorzystywała to, o czym się dowiadywała. Wielokrotnie nie chodziło o jakość lekcji a o pogłoski, które ponoć docierały do pani dyrektor. W żaden sposób te rozmowy nie były protokołowane. To była nieustanna presja, poczucie dezinformacji, podejrzeń, atmosfera niezwykle demotywująca. Nigdzie na piśmie nie znajdzie pan potwierdzenia zarzutów do nas kierowanych ani faktu przeprowadzonych rozmów. Czasem wywoływano nauczycieli prosto z lekcji.

Dlaczego tych wszystkich spraw nie zgłosiliście?
D.: Ze strachu. Wiele z moich koleżanek i kolegów kończyło staż na nauczyciela kontraktowego, mianowanego i dyplomowanego. Kończy się on egzaminem, rozmową. Osobą, która ustala ocenę stażu, jest dyrektor. Baliśmy się, że nasz służbowy zwierzchnik wobec postawienia jej konkretnych zarzutów może uniemożliwić zakończenie stażu i podejście do tego egzaminu.

Czy to oznacza, że nikt nie wiedział o tym, co dzieje się w szkole?
D.: Powiedzieliśmy o tym w czerwcu, na spotkaniu u burmistrza Benedykcińskiego. Było to już po złożeniu przeze mnie – i liczne grono - wypowiedzenia z pracy w Książenicach. W rozmowie uczestniczyła też pani Ewa Burzyk z Biura Oświaty. Każdy z nas opowiedział o tym, dlaczego współpraca z dyrekcją jest niemożliwa. Pan Benedykciński stwierdził, że nie jest władny do tego, aby odwołać panią dyrektor. Po spotkaniu nic znaczącego się nie wydarzyło.

Czy zapoznała się pani z niedawno udostępnionymi wynikami kontroli, która została przeprowadzona przez Biuro Oświaty?
D.: Z przykrością czytałam protokół pokontrolny, który wskazał wiele nieprawidłowości w dokumentacji dotyczącej pieniędzy. To tylko potwierdziło wcześniejsze pogłoski. Choć nie pracuję już w tej szkole, trzymam kciuki, aby w końcu uporządkowano sprawy w szkole w Książenicach. Ta szkoła ma potencjał. Od dyrektora wiele zależy. To dyrektor jest najważniejszym ogniwem współpracy między nauczycielami i rodzicami. Myślę, że przykre jest to, że dla tego zespołu zarządzającego uczniowie się nie liczą, ani ich potencjał, możliwości. Liczy się „dwór”, osoby, które jej przyklaskują, niezależnie od tego, co robi. I czerpią z tego konkretne profity, co udowodniła kontrola Biura Oświaty.


Dla nas uczniowie to nie tylko kolejne numery w dzienniku

Jacek Wolszczak: Jak może pani opisać szkołę w Książenicach, w czasie, gdy pani tam uczyła?
Maria:
Szkoła w Książenicach to placówka, w której pracowało wielu wspaniałych nauczycieli, z których niewielka część jeszcze tam została. Należałam do grupy pedagogów, którzy musieli wykazać się pomysłowością i innowacyjnością w pracy wychowawczo-opiekuńczej i dydaktycznej. Pracowaliśmy na 200%. Bardzo dużo wartościowych i mądrych projektów powstawało z inicjatywy nauczycieli.

Co się zmieniło po 1 września 2017 roku, czyli po zmianie na stanowisku dyrektora szkoły?
M.:
Po zmianie dyrekcji, szkoła powoli zaczęła też się zmieniać a działania nowej pani dyrektor i grupy jej popleczników sprawiły, że ludzie, dla których nauczanie to pasja zaczęli się bać, co też może ich spotkać w szkole następnego dnia. Według mnie, główną umiejętnością pani dyrektor jest zarządzanie strachem. Wiem, że nauczyciele notorycznie „lądowali na dywaniku” u dyrekcji. Rozmowy te nie dotyczyły wcale zagadnień merytorycznych i obowiązków a były próbą między innymi zdobycia informacji o innych nauczycielach,  a czasem wręcz zastraszenia. Nagminne było rozsiewanie plotek, oczernianie ludzi, sianie niepewności. Pani dyrektor mówiła np. „ludzie mówią, że…” zarzucając coś człowiekowi, nie przedstawiając na to dowodów, nie podając konkretów, stawiając go w sytuacji  tłumaczenia się, w zasadzie nie wiedzieć z czego. Zdarzało się, że zwracano w  arogancki sposób uwagę nauczycielowi przy uczniach lub rodzicach. Wiem też, że w gronie nauczycielskim były osoby, które notorycznie „informowały” panią dyrektor o tym,  co miało miejsce lub nie miało, tworząc wokół osoby dyrektora atmosferę niepewności i zagrożenia. Komentowano nawet prywatne życie nauczycieli. Pierwsza fala odejść nastąpiła już po pierwszym roku.

Ponoć niektóre spotkania z dyrekcją przebiegały w dość nerwowej atmosferze…
M.:
Zdarzało się, że pani dyrektor personalnie atakowała konkretne osoby, podnosząc na nie głos w obecności innych pracowników. Pamiętam, jak z krzykiem oświadczyła: „Jak się nie podoba, to możecie zrezygnować z pracy! Ja tu rządzę!”. Doszło do tego, że nauczyciele przychodzili do pracy i wracali z niej z rozstrojem nerwowym. Wiem od rodziców, że w bieżącym roku pani dyrektor oświadczyła rodzicom, że „karetki odwożą jej pracowników do szpitala”, jednocześnie sugerując, że to wina ich dzieci. 

Jak określiłaby pani rodziców dzieci uczących się w szkole?
M.:
Rodzice w Książenicach to wykształceni ludzie, którym zależy na dobrej edukacji swoich pociech. Bywa, że są wymagający, niektórzy nawet roszczeniowi. Bardzo dużo zależy od tego, w jaki sposób prowadzi się z nimi rozmowę, czy traktuje jak partnera w sprawach edukacji i wychowania ich dzieci, czy jak niechcianego petenta. Zależy im, by wyposażyć dziecko w niezbędne umiejętności. Znakomita większość nauczycieli, którzy odeszli (w pierwszym i drugim roku pracy pani dyrektor odeszło ponad 40 osób) potrafiła współpracować z rodzicami, choć czasem bywało ciężko – jak w każdym środowisku. Wiedzieliśmy, że w naszych uczniach tkwi niezwykły potencjał, co stanowiło dla nas wyzwanie, by cały czas piąć się w górę. Szkoła dla nas to nie tylko przekazywanie wiedzy, ale również pokazywanie dzieciakom różnych tropów, dzięki którym mogą zgłębiać interesujące ich tematy. Chodziło nam o jakość ich edukacji, o porozumienie ponad podziałami a nie o podsycanie niezdrowych emocji czy antagonizmów.  Większości nauczycieli zależało na tym, aby szkoła trzymała wysoki poziom, była nowoczesna, nie tylko ze względu na budynek, ale również metody nauczania. Nie chcieliśmy, by sukces edukacyjny naszych uczniów wynikał jedynie z zasobności portfela rodziców, czyli dostępu do edukacji pozaszkolnej. Proszę mi wierzyć, dla nas uczniowie to nie tylko kolejne numery w dzienniku. Dlatego wiele zajęć dodatkowych odbywało się za darmo, po naszych lekcjach. Mieliśmy świetny kontakt z uczniami.

Rodzice, z którymi rozmawiałem opowiadają, że obecna dyrektor wprowadziła w szkole atmosferę podejrzliwości. Czy to prawda?
M.:
Przez plotkowanie i donoszenie następował proces utraty zaufania do siebie nawzajem,  wystąpiły  podziały, nie układała się współpraca w zespołach przedmiotowych, ludzie bali się odezwać. Prawda jest taka, że gdyby nie było osoby w ten sposób zarządzającej zespołem, nie byłoby takich zachowań. Do dziś śmieszy mnie wykreowana przez panią dyrektor paranoja, że nauczyciele rzekomo „spiskują”, by ją obalić. Pojawiała się w rozmowach i przemowach dyrekcji, taki wytrych – jak się komuś coś nie podobało i śmiał o tym wspomnieć. Ludzie, owszem, komentowali brak wizji rozwoju szkoły, rozbicie zespołu, promowanie bylejakości, obniżenie standardów, zanik planu wychowawczego. W szkole to dyrektor odpowiada za kierunek, w którym placówka ma się rozwijać, jest odpowiedzialny jako szef za swoich pracowników, za dobrą atmosferę w pracy, przestrzeganie procedur.

W pewnym momencie zrezygnowała pani z pracy w Książenicach…
M.:
Nie widząc szans na zmianę podejścia, ani sensownej wizji placówki, mając dosyć tej chorej atmosfery, zdecydowałam się na odejście. I nie ja jedyna.

Z wypowiedzi dyrektorki na łamach lokalnego portalu (21 stycznia 2020 roku) wynika, że odejścia nauczycieli to coś normalnego w każdej szkole. Ktoś się wyprowadza w inne miejsce, ktoś zmienia pracę, są też tacy, którzy byli po prostu niezadowoleni z faktu, że to ona jest dyrektorem.
M.:
Proszę się zastanowić: czy jest w Polsce inna szkoła, w której wypowiedzenie składa w jednym czasie ponad 30-tu nauczycieli? A w ciągu dwóch lat ponad 40? Większość z nich musiała zmienić swoje życie, plany, skomplikowały się kwestie związane z awansem itd. Mówi się, że dzięki szkole w Książenicach w powiecie pojawiło się wielu wspaniałych nauczycieli. To strasznie cierpki żart…

Co zrobiła gmina? To burmistrz jest organem prowadzącym szkołę i nadzoruje jej działalność.
M.:
W czerwcu 2019 roku pan burmistrz zaprosił nas na spotkanie. Kilkunastu z nas dokładnie opowiedziało, dlaczego nie wyobraża sobie dalszej pracy w Książenicach. Wiem, że po nas przyszli również zwolennicy obecnej pani dyrektor, w tym pracownicy niedydaktyczni.

Jeśli było tak źle, to dlaczego nigdzie nie zgłosiła pani zarzutów w czasie pracy w Książenicach?
M.:
Może dlatego, że miałam  już dość, byłam wykończona całą tą sytuacją, chciałam tylko pracować w normalnych warunkach. Dla nauczyciela ważna jest jego praca z uczniami i współpraca z kolegami. Dyrektor powinien merytorycznie zajmować się nadzorem jego pracy i wsparciem działań, a nie plotkami i rozgrywkami personalnymi.

Wiem, że Biuro Oświaty otrzymywało niepokojące sygnały o tym, co się dzieje w szkole. Druzgocący dla pani dyrektor jest protokół dotyczący kontroli finansów i organizacji pracy szkoły...
M.:
Pani dyrektor potrafi świetnie manipulować faktami, prezentując siebie zawsze w pozytywnym świetle. Nawet jak jest ewidentnie źle, to jest dobrze.
 

O tym, dlaczego ofiary działań mogących mieć znamiona mobbingu tak rzadko zgłaszają ten fakt, rozmawiałem z Magdaleną Szuławą – psychologiem i psychoterapeutą z gabinetu „Dobra Strona Życia” w Warszawie.

Jacek Wolszczak: Czy zachowania mające znamiona mobbingu to częste zjawisko?
Magdalena Szuława: W moim gabinecie psychoterapeutycznym bardzo często zjawiają się osoby, które są ofiarami mobbingu. Najczęściej osoby takie trafiają do mnie z objawami depresji, lękami, poczuciem winy lub niskim poczuciem wartości. Tym objawom często towarzyszą też objawy somatyczne: napięcia, kołatanie serca, bóle w klatce piersiowej czy zaburzenia ze strony układu trawiennego. Często zanim trafią do gabinetu, miesiącami badają się u lekarzy innych specjalności. Gdy zostaną wykluczone przyczyny somatyczne, następnym krokiem jest wizyta u psychoterapeuty. Dopiero wtedy pacjenci zdają sobie sprawę, że długoterminowo podlegali przemocy psychicznej w pracy. Szacuje się, że w 2019 roku ponad 40  procent pracowników umysłowych i fizycznych doświadczyło mobbingu.

Czym właściwie jest mobbing?
MS: Jest to długotrwałe nękanie i zastraszanie pracownika, które prowadzi do gorszego samopoczucia, niskiej samooceny. Mobbing przejawiać się może na wiele sposobów: może to być  izolowanie pracownika poprzez  pomijanie go przy rozmowach, w których powinien uczestniczyć, pomijanie przy rozdawaniu ważnych zadań, przekazywanie do realizacji zadań poniżej jego możliwości. Nękanie może przejawiać się też w kpinach i żartach, podważaniu kompetencji. Publiczne umniejszanie wartości pracownika jest chyba najgorszą formą mobbingu. Ciekawym aspektem mechanizmu przemocy w pracy, jest to, że często w tych działaniach uczestniczą współpracownicy, ulegając konformizmowi wciskają w rolę ofiary swojego kolegę lub koleżankę.

Czy pełen repertuar zachowań przemocowych pojawia się od razu?
MS: Nie. Przemoc stosowana jest początkowo w małych dawkach, nie napotykając oporu - nękanie narasta stopniowo, coraz bardziej wyraźnie. Elementem wzmacniającym efekt mobbingu jest fakt, ze czasem po okresie złego traktowania następuje chwilowa cisza lub pracownik wręcz dostaje od swojego managera, kierownika, szefa „głaski”. Osoba, która tego doświadcza zaczyna gubić się, nie potrafi jednoznacznie ustawić agresora w roli tego złego, czuje się niepewna swoich uczuć i zaczyna mieć poczucie winy. Zastanawia się, jakim swoim zachowaniem wywołała lub znowu wywoła agresję. Przestaje ufać sobie i swoim uczuciom, ciągle stara się „zadowolić” agresora. To oczywiście nigdy się nie uda, więc osoba mobbingowana czuje się coraz gorzej, ma trudności ze snem, reaguje spadkiem nastroju, lękiem, staje się więc coraz słabsza i coraz bardziej podatna na różne formy przemocy. 
Kiedy pojawia się mętlik w głowie i brak zaufania do własnych uczuć, dobrze jest zadać sobie pytanie: czy gdybym na rozmowie kwalifikacyjnej dowiedział się, że praca w tym miejscu będzie tak i tak wyglądała, to czy wtedy zdecydowałbym się na nią? Takie postawienie sobie pytania rozwieje wątpliwości co do okoliczności, w jakich pracujemy.

Domyślam się, że zbieranie dowodów na tego typu zachowania dyrektora czy szefa jest bardzo trudne…
MS: Większość osób nie potrafi skutecznie zbierać dowodów na mobbing w miejscu pracy, chyba, że ktoś odpowiednio wcześnie nazwie głośno to, co się dzieje i sprawi, że osoba mobbingowana poczuje się na tyle silna, żeby o siebie zawalczyć. Niestety, jednak najczęściej do gabinetu trafiają osoby, które już nie pracują i udowodnienie przemocy w takim przypadku jest bardzo trudne, ale nie niemożliwe.

Czym skutkują działania mające znamiona mobbingu dla psychiki ofiary?
MS: W wyniku takich doświadczeń może pojawić się brak zaufania do ludzi, przekonanie, że zawsze już będzie spotykać ich przemoc, a przede wszystkim pojawić się może przekonanie o własnej słabości, bezwartościowości, nieważności. Ważne jest wtedy wsparcie najbliższych i wyraźne wskazywanie, kto był tym złym. W trudnych przypadkach warto skorzystać z pomocy psychoterapeuty lub psychiatry. Dzięki wspólnej pracy z psychoterapeutą i zrozumieniu mechanizmów mobbingu można nauczyć się walczyć o swoje samopoczucie i tego, jak radzić sobie w sytuacji przemocy w miejscu pracy.

Polub nas na Facebook


To może Cię zainteresować: