Z samorządu do parlamentu

Kamil Kubacki: Rozmawiamy dziś z Piotrem Kandybą, radnym Sejmiku Województwa Mazowieckiego, który poza aktywnością lokalną, postanowił w tym roku wystartować w wyborach do Parlamentu. Zacznijmy od początku, czym Pan się zajmował, zanim poświęcił się sprawom samorządowym?
Piotr Kandyba: Zawodowo byłem przez lata związany z branżą rolno-spożywczą, głównie przetwórstwem mleka i pochodnych. Studia kierunkowe, a potem także MBA umożliwiły mi skuteczne zarządzanie zespołami w międzynarodowych korporacjach na stanowisku dyrektora. Kompetencje i doświadczenie, które tam zdobyłem, a także rozmowy nie tylko z potężnymi firmami na polskim rynku, ale też z pracownikami mleczarni, rolnikami, dostawcami na pewno wyczuliły mnie mocno na kwestie społeczne – gdy pojawił się właściwy moment, postanowiłem zaangażować się, najpierw w działalność społeczną, a potem samorządową.

KK: Jakie zdarzenia zmieniły dyrektora w samorządowca?
PK: Przez lata samorząd gminny i powiatowy nie mogły się dogadać co do własności i odpowiedzialności za park miejski w Piasecznie. Skutkiem tego park dziczał, był zaśmiecony, a kolejne wnioski i prośby mieszkańców utykały na nierozwiązanych kwestiach formalnych. Pomyślałem – jak trudne może to być, żeby posprzątać ten park, żeby dać już nie kolejne pismo, a oddolny impuls władzy? Udało mi się zebrać kilkadziesiąt osób, także firm i instytucji, które wsparły akcję i pięknego sobotniego popołudnia w 2012 r. posprzątaliśmy ten park! Prace ziemne, mnóstwo śmieci, pielęgnacja drzew i krzewów z pomocą fachowców, a do tego mnóstwo wniosków odnośnie dalszych działań. Jak się powiedziało A, trzeba było iść za ciosem, była grupa osób chętnych do działania, była lista trudnych problemów do rozwiązania, nie mogłem tego tak zostawić.

W pracy zawsze miałem z „tyłu głowy” pomaganie – nowoczesny separator czy inne urządzenie to nie była dla mnie nigdy kwota, którą po ewentualnej sprzedaży zasilę konto firmy, a narzędzie którym możemy pomóc naszemu partnerowi, dzięki któremu będzie miał możliwość tworzenia lepszego jakościowo produktu, zwiększenie efektywności produkcji, etc. Doszedłem do przekonania, że takie diagnozowanie problemów i ich rozwiązywanie, umiejętność rozmawiania z ludźmi, a nie wymuszania na nich takich a nie innych rozwiązań, jest jeszcze ważniejsze i potrzebniejsze w samorządach.

KK: Rozumiem, że z tych powodów dziś jest Pan radnym Sejmiku na Mazowszu – co uznałby Pan za swój największy sukces w tej roli?
PK: Stworzyliśmy ostatnio taką mapę, dostępną na mojej stronie internetowej, na której znajdują się inwestycje – tylko z ostatnich trzech lat – w obwarzanku Warszawy na ponad 500 milionów złotych! Fakt, że te pół miliarda złotych udało się skierować właśnie do podwarszawskich gmin, zarówno na ważne inwestycje, ale także na rozmaite programy społeczne na pewno cieszy, ale to jedynie efekt, pochodna sukcesu, o który Pan pyta.

Wierzę – wielu twierdziło, że naiwnie – w ogromną wartość współpracy i łączenia ludzi. Gdy na początku znałem i zajmowałem się głównie problemami Piaseczna, zobaczyłem, że wiele tematów wymaga rozmów z sąsiednimi samorządami, z instytucjami centralnymi, z podmiotami, które często miały rozbieżne interesy i agendy. Fakt, że krok po kroku udało mi się, samorząd po samorządzie, urząd po urzędzie, zaszczepić myślenie, w którym szukaliśmy rozwiązań, a nie skupialiśmy się na problemach, doprowadził do tego, że wiele, jeszcze niedawno niemożliwych wydawałoby się rzeczy, jest dzisiaj możliwych, to zdecydowanie mój największy sukces.

KK: Czy mógłby podać Pan jakieś konkretne przykłady?
PK: Niech za przykład posłuży tu porównanie metodologii działania przy projektach CPK i Paszkowianki. W tym pierwszym władza przychodzi i mówi, że „tak ma być” i kropka, nie ma dyskusji, nie ma uwzględnienia głosu czy potrzeb mieszkańców, choćby Jaktorowa, najbardziej „niezainteresowanego” tą inwestycją, nie mówiąc już o ościennych gminach. Z drugiej strony mamy Paszkowiankę, która na początku też wzbudzała wiele kontrowersji – tyle, że my przyszliśmy z projektem, pomysłem, o którym chcieliśmy rozmawiać. Kilka rzeczy udało się wyjaśnić, prowadzone są prace odnośnie samej koncepcji – nie chcemy na siłę „uszczęśliwiać” mieszkańców, tylko wypracować rozwiązanie możliwie optymalne dla wszystkich zainteresowanych stron.

KK: Kwestia CPK to jeden z ważniejszych tematów ostatnich miesięcy, zapewne także trwającej kampanii wyborczej – domyślam się, że nie jest Pan orędownikiem tej inwestycji?
PK: Zdecydowanie, ma Pan rację. Pomijając nawet samą, graniczącą z bezczelnością formę, w jakiej władze narzuciły mieszkańcom inwestycję, której w zasadzie nikt tu nie chce, to jest jakiś przejaw gigantomanii przywodzącej na myśl minione czasy komunizmu. Jeden, największy, najpotężniejszy, centralny, port, dworzec, węzeł – choćby z punktu widzenia bezpieczeństwa, to jest jakiś chory wymysł. Patrząc na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, wielu ekspertów uczula na dywersyfikację – nie jedna wielka elektrownia, a szereg małych, nie jeden centralny port, węzeł komunikacyjny, którego wyłączenie paraliżuje cały kraj, a sieć mniejszych. Mamy pod Warszawą lotniska w Modlinie i to w Radomiu, które znane jest co prawda bardziej z memów, a nie z liczby obsłużonych pasażerów – niemniej jest. Jeśli dodamy do tego Okęcie, które zamiast sprzedawać niewiadomej proweniencji deweloperom, można nadal wykorzystywać, mamy sieć trzech lotnisk, w które można było wpompować te niebagatelne przecież środki, które już przeznaczono na projekt CPK. W aspekcie zrównoważonego rozwoju lokalnego, to jest pierwsza rzecz w subregionie Warszawy, którą trzeba będzie „odkręcić” po wyborach.

KK: Czym chciałby Pan zająć się w sejmie?
PK: W Sejmie działa Komisja Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej, która zdecydowanie będzie moją domeną. Patrząc przez lata na to, jak tworzone jest prawo w Polsce i jak „na papierze” wygląda zrównoważony rozwój, mam wrażenie, że brakuje tam spojrzenia samorządowca, który jest cały czas blisko potrzeb lokalnych społeczności. Dodatkowo, region subwarszawski jest wyjątkowy w skali kraju jeśli chodzi o dodatni przyrost migracyjny i związane z tym wyzwania, którym brak – póki co – skutecznego wsparcia i narzędzi ze strony rządu. To pierwsza rzecz, którą chciałbym zmienić.

Wspominałem wcześniej o ważnych społecznie programach na Mazowszu – jednym z nich, szczególnie mi bliskim, jest tworzenie i współpraca z Radami Senioralnymi. Polityka senioralna to z roku na rok coraz ważniejszy temat, zarówno dla samych seniorów, jak też dla ich najbliższych, którzy często zostają sami, bez pomocy Państwa, z rodzicami wymagającymi specjalistycznej opieki, także psychologicznej, bo o tym często się zapomina. A z drugiej strony mamy tak fantastycznych, kreatywnych, zaangażowanych w swoje społeczności seniorów – często wszystko, co trzeba zrobić, to ich wysłuchać i wspólnie wypracować metody jak najlepszej realizacji ich postulatów.

KK: Jak przekonałby Pan nasze Czytelniczki i Czytelników do głosowania na siebie?
PK: Polska polityka, mam graniczące z pewnością wrażenie, utwierdziła nas w przekonaniu, że okres kampanii wyborczej to okres pustych deklaracji i obietnic bez pokrycia w przyszłości, powiem więc tak: Gdy kandydowałem do Sejmiku Mazowieckiego, wiele było głosów, że zasiądę w ławach – i tyle go widzieli, tak zwana „ciepła posadka” na najbliższe pięć lat. Tymczasem te pięć lat to tysiące spotkań i kilometrów w całym obwarzanku Warszawy, to wspomniane inwestycje na pół miliarda złotych, to ciężka praca także w ostatnich tygodniach, aby skoordynować działania samorządów, ZTM-u i WuKaDki, w związku z odcięciem przez PLK przewoźnika od stacji Warszawa Zachodnia.

Mam 54 lata, od kilkunastu lat, na różnych szczeblach samorządu, z roku na rok robię coraz więcej na rzecz lokalnych społeczności – z Państwa wsparciem i poparciem, po 15 października będę mógł zrobić jeszcze więcej!

Polub nas na Facebook


To może Cię zainteresować: